Tak jak w tytule posta, bo o tym dzisiaj mowa. Ja jestem z tych ludzi, którzy wolą noc, niż dzień ;-) w nocy mam więcej energii i raczej wolę robić coś przydatnego (gotować, sprzątać czy coś, albo i dziergać cudeńka na moim świeżutkim Łuczniku). Ale zawsze w nocy przychodzą mi do głowy rożne pomysły, przemyślenia. I jak zwykle grzebiąc w necie natknę się na coś, co zwraca moją szczególną uwagę, czyli dzieci. Jestem zbyt wrażliwa emocjonalnie i nie potrafię przejść z kart na kartę widząc cierpienie małego dziecka. Tego nigdy nie mogę przeżyć i potrafię czytać bloga do samego rana z paczką chusteczek, bo strasznie mnie ściska za serce. Za co takie małe istotki cierpią to nie mam pojęcia. Walczący rodzice do samego końca, choć wiedzą, że nie ma generalnie nadziei. To jest coś strasznego. I irytuje mnie to jak jedni dzieci doslownie zabijają (bo przecież w mediach o tym głośno), a drudzy starają się o małe brządce z całych sił i wszystkimi metodami. Generalnie system jaki panuje, nie tylko w Polsce, ale i na świecie chyba mnie przerasta. W sumie sama nie mam za kolorowo. Ciężko się przyznać nawet przed samym sobą, ale mąż "lubi" się napić, albo upalić się jak świnia. A ja słucham później jaka to ja nie jestem "kochana", "wspaniała" itp. Próbuję sobie z tym poradzić, ale samemu ciężko, kiedy nie ma nawet z kim szczerze porozmawiać, ale wniosek taki, że moje problemy do problemu tychże wcześniej wymienionych rodzin są znikome. TUTAJ można przeczytać o Sandrusi i jej mamie, która walczyła z chorobą do końca.
Nie chodzi mi o popularność tylko o to, żeby przelać swoje myśli na tą nędzną klawiaturę, która zastąpiła przyjaciół...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz